W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. X
Browar od 4 stycznia 24

Aktualności

Jak kiedyś obchodziliśmy święta Bożego Narodzenia?

2023-12-24 12:59:27

Jak kiedyś obchodziliśmy święta Bożego Narodzenia?

O zamierzchłych i dzisiejszych tradycjach

Dawno temu często funkcję choinek pełniły na wsiach snopy siana ustawiane w kątach izb, które dekorowano owocami albo smakołykami. Robiono to po to, żeby zapewnić danemu domostwu – w nadchodzącym roku – urodzaj i dobrobyt. Z kolei zaś wieczerza wigilijna miała niezwykle uroczysty i jednocześnie podniosły charakter, co się zachowało do dzisiaj. Ciekawi i innych tradycji minionych lat i epok postanowiliśmy o szczegóły poprosić Elżbietę Sztamblewską, etnografa z Muzeum Okręgowego w Koninie.

Odległym czasom przypisane są pewne zwyczaje i wierzenia, które – w zależności od regionu – bywa że w niewielkich procentach kultywowane są do dzisiaj lub przeszły niestety w zapomnienie. Teraz chcielibyśmy zgłębić tę skarbnicę wiedzy i przypomnieć je naszym czytelnikom. – Na początek odniosę się do tego, iż obecne Boże Narodzenie zastąpiło dawne, pogańskie ,,gody”, czyli święto narodzin słońca obchodzone 24 i 25 grudnia. Innymi słowy był to koniec starego roku i początek nowego. Zatem zanim pojawiło się chrześcijaństwo, a tym samym Boże Narodzenie ludzie wierzyli głównie w siły natury – zresztą podobnie rzecz się miała i z innymi obchodzonymi wówczas świętami. Jednak wracając do zboża ustawianego w czterech kątach izb (dodam, że te kąty również miały swoje magiczne znaczenie), zboże musiało pochodzić z ostatniej partii zebranej z pola. Powiem więcej, bowiem czasami wyściełano sianem lub zbożem całe podłogi, ale trafiały one także na stół i pod obrus oraz do obór, stajni…, a więc tam, gdzie mieściły się pomieszczenia dla zwierząt. Poza tym zdarzało się również tak, iż obsypywano się ziarnem zbóż, co miało zapewnić urodzaj, dobrobyt, szczęście gospodarzom i ich domownikom. To ziarno później zbierano i dawano zwierzętom – znów by zaskarbić sobie szczęście i urodzaj z przychówku w gospodarstwie – informuje Elżbieta Sztamblewska. Dowiedzieliśmy się także, że podczas zajęć bożonarodzeniowych organizowanych dla dzieci w konińskim muzeum rzadko, które dziecko wie, iż kiedyś po wieczerzy gospodarz szedł do obory, stajni, kurnika i dzielił się ze zwierzętami opłatkiem, który – UWAGA – zawsze był w innym kolorze. Poza tym w niektórych regionach Polski– również w naszym – resztki po wieczerzy wigilijnej trafiały do zwierząt. – Ten zwyczaj prawie zaniknął podobnie jak wiele innych – zaznacza pani etnograf. Dodała, iż opłatkiem pierwszy zawsze dzielił się gospodarz tj. głowa rodziny, choć ta tradycja w wielu domach jest kontynuowana do dzisiaj.


Elżbieta Sztamblewska, etnograf z Muzeum Okręgowego w Koninie

Puste miejsce przy stole

– Obecnie zostawiamy je dla zbłąkanego wędrowca, niespodziewanego gościa, który mógłby nas odwiedzić. Jednak źródło tego zwyczaju jest zupełnie inne, ponieważ dotyczy ono zachowania dodatkowego miejsca dla dusz powracających z zaświatów w tym czasie do swoich bliskich, by móc znów się spotkać i wspólnie świętować – mówi Elżbieta Sztamblewska. Wyjaśnia też, iż w ogóle święta, które przypadały jesienią i zimą, to święta w dużej mierze związane z kultem zmarłych (zwyczaje pogańskie) i zostały umiejętnie przerzucone do chrześcijaństwa, dlatego to puste miejsce z czasem zostało przeznaczone dla niespodziewanego gościa.

Liczba potraw

W zależności od regionu było z nimi różnie. U nas w Wielkopolsce raczej utarła się liczba dwunastu, ale zdarzały się miejsca w kraju, że było ich siedem lub dziewięć. – Dwanaście potraw odnosiło się do dwunastu miesięcy (to taki ukłon w stronę przyrody) i w kontekście religijnym do dwunastu apostołów. Z kolei siedem czy dziewięć potraw było uwarunkowane wierzeniami w liczby nieparzyste i ich magiczne moce co miało pomóc w powodzeniu, szczęściu czy dobrobycie – mówi pani etnograf.

Co trafiało na stoły?

– W przypadku wieczerzy wigilijnej ryby pojawiły się dość późno, natomiast od najdawniejszych czasów (to znów ma związek z wierzeniami słowiańskimi) na stołach gościły głównie potrawy przygotowane na bazie tego co zebrano w lesie, przydomowego ogródka, z pola czy też łąk i później z jezior. Zatem potrawy były przygotowywane m.in. z kaszy, grochu, kapusty…, czyli tego co człowiek zdobywał dzięki pracy swoich rąk. Przykładowo obecność na wieczerzy miodu wróżyła siłę, witalność w aspekcie zdrowotnym, z kolei mak działał trochę jak afrodyzjak i z niego przygotowywano, w zależności od regionu, kutię, makaron z makiem lub bułkę z makiem, a jeśli chodzi o ciasta to makowiec i z innych ciast jeszcze piernik długo dojrzewający. Można byłoby tutaj jeszcze sporo wymienić tych produktów i przytoczyć określone działania, ale chciałabym się jednak skupić na aspekcie tego, iż wiele z wyżej wymienionych składników pozostało do dzisiaj z tym, że zmienił się sposób ich przygotowania i serwowania. Natomiast analizując badania, co do ryb one w menu wieczerzy wigilijnej pojawiły się – powtórzę – dość późno i na przykład karp nastał w kraju wraz z cystersami, którzy zapoczątkowali ich hodowlę. Ale tak naprawdę zwyczaj podawania karpia na wieczerzy nastał po II wojnie światowej, bo wcześniej większość społeczeństwa nie było na to po prostu stać i był on symbolem długowieczności – relacjonuje rozmówczyni. Poza tym, jak się dowiedzieliśmy, jeśli chodzi o wieś, to bywało, że domownicy, jedli z jednej miski i wówczas wieczerza przebiegała na stojąco.

Obyczaje dnia wigilijnego

Starano się, aby tego dnia do domu w odwiedziny przyszedł mężczyzna. Było to pożądane, bowiem wróżyło dobrobyt i szczęśliwy czas dla danego gospodarstwa. Dlatego głównie panowie wpadali do siebie, żeby zapewnić sobie przychylność losu. – Ten zwyczaj przyznam się, że dość długo był przestrzegany nawet u mnie w rodzinie – nadmienia Elżbieta Sztamblewska. Ciekawostki: jeśli tego dnia do domu zawitała kobieta, wróżyło to chorobę lub inne niepomyślne zdarzenia. Nie można było również się sprzeczać, kłócić ani płakać, bo niezgoda i smutek mogłyby pozostać w domu, aż do następnej Wigilii.

Zwyczaj chodzenia wiliarzy

Wiliarze z Wilkowa

Jeszcze na początku lat 90. w Wielkopolsce, a konkretnie w regionie konińskim dało się spotkać na wsiach przebierańców, którzy odwiedzali domy w Wigilię. Śpiewali kolędy, składali życzenia i bawili domowników za drobne prezenty najczęściej w postaci wypieków. Byli przebrani za anioła, diabła, często kozę (w niektórych wioskach określaną jako papa), kominiarza, króla, czasem za żołnierza. Przyjmując ich wróżyło to szczęście, dobrobyt i urodzaj w nowym roku. – Niestety, zwyczaj ten jednak prawie już zanikł, a szkoda – mówi etnograf.

Wigilia to także czas iście matrymonialny, w związku z czym po kolacji wigilijnej często panny – na wielu wsiach – wychodziły lub wybiegały w samej koszuli nocnej i nasłuchiwały z której strony będzie szczekał pies. Ze strony usłyszanego szczekania miał przyjść przyszły małżonek. Często też z zawiązanymi oczami sprawdzały sztachety w płotach próbując określić jak ich luby będzie wyglądał. Wyciągano też siano spod obrusa przepowiadając sobie przyszłość w życiu. Źdźbło długie i proste znaczyło długie i spokojne życie. Krótkie i połamane zupełnie na odwrót.

Zdjęcia E. Barszcz i M. Marciniak.