W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. X
Browar 05.03- 30.06.25

Aktualności

KRÓLESTWO GOSPODYŃ. My tutaj jesteśmy rodziną!

2025-02-18 07:00:00
Milena Fabisiak
Napisz do autora
KRÓLESTWO GOSPODYŃ. My tutaj jesteśmy rodziną!

„Babiniec – dozwolone od lat 40.” rozpoczął swoją działalność 2 marca 2006 roku. – Napisałam do mieszkańców takie zaproszenie, a ówczesny dyrektor Domu Kultury zgodził się, by spotkania odbywały się w tej instytucji. Zaprosiłam na nie osoby samotne, które wiedziałam, że nigdzie bądź mało wychodzą. Mamy teraz 33 członkinie – opowiada Mirosława Woźniak, prezeska od grudnia ubiegłego roku stowarzyszenia „Babiniec”, działającego w Kleczewie.

Działają podobnie jak wiele kobiecych stowarzyszeń. Wspólnie obchodzą Dzień Kobiet, Andrzejki, organizują wigilie, zapraszają ciekawych ludzi. I wszystko szczegółowo zapisują w swoich kronikach. Ich wspólnym hobby są wyjazdy do teatrów. – Obejrzałyśmy już chyba wszystko, co tylko możliwe. Jak dzwonię do Teatru Muzycznego w Poznaniu, to pani już mnie poznaje po głosie i mówi, że już obejrzeliśmy wszystko i nic nowego dla was nie ma. Chyba, że takie spektakle jak ktoś przyjeżdża. I w Łodzi jest tak samo. Bo my bardzo lubimy teatr muzyczny – opowiada Mirosława Woźniak.

Takie to są nasze wspólne spotkania

I przypomina różne wspólne spotkania wskazując zapisy w kronice. – Tutaj mieliśmy spotkanie z panem Lorkiewiczem. No piękne ono było. Zgubiliśmy czas wtedy w ogóle. Siedzieliśmy ze 3 godziny, ponieważ on szkicował dawny Kleczew, więc każdy szukał swojego domu – opowiada prezeska. – Na pierwszą naszą wigilię zaprosiliśmy burmistrza i wiele innych osób. Jeden październikowy wieczór poświęcony był Agnieszce Osieckiej. Graliśmy i śpiewaliśmy jej piosenki. Lipiec i sierpień spędzamy zwykle u koleżanek na działkach. A to nas też ktoś zaprosi na rybkę. Bardzo współpracowałyśmy z biblioteką, więc jak było jej święto to odwiedziłyśmy panie bibliotekarki. Każdego miesiąca coś się dzieje. Staramy się gdzieś pojechać, coś robić. Takie to są nasze wspólne spotkania.

I zaczęły się wycieczki. – W Polsce zwiedziliśmy prawie wszystko. I teraz właśnie dzisiaj będziemy rozmawiały, gdzie pojedziemy. Mamy sprawdzonego przewoźnika i pilota. W Krakowie byliśmy dwa razy. Koleżanki mnie mobilizują do organizacji wyjażdów. W zeszłym roku byliśmy w Wiedniu. Drugi raz wycieczkę zorganizowałam do Wiednia, bo tak im się podobało. W wielu miejscach byłyśmy – Talinie, Rydze, Budapeszcie – wylicza.

Jak powstał „Babiniec”?

– Ja poszłam na emeryturę, a pracowałam wcześniej jako nauczycielka, prowadziłam kółko teatralne, zawsze byłam społecznikiem. Sąsiadka powiedziała, żeby zorganizować jakieś spotkania przy herbacie czy kawie. I to już mi wystarczyło jak ona to podpowiedziała – tłumaczy Mirosława Woźniak. – My pod koniec grudnia ubiegłego roku stałyśmy się stowarzyszeniem. Będziemy mogły starać się o jakieś dodatkowe środki. Teraz przyszło trochę młodych dziewcząt i one tego chciały. Nam starszym wystarczył „Babiniec” bez niczego. My się spotykamy, my się składamy, kupujemy, jeśli coś potrzeba, tutaj pracujemy. Działamy przy Centrum Kultury w Kleczewie, bo to jest nasza siedziba.

Lubią teatr i nawet same występują

Nie dość, że lubią teatr muzyczny to jeszcze… same występują. – Tak. To też mi zostało po kółku teatralnym. Byłyśmy kiedyś w teatrze na operze i jedna koleżanka mówi, ty nas wozisz po operach i teatrach, tylko jeszcze baletu nam brakuje. Jak ona mi to powiedziała, to sobie pomyślałam, że balet, to my możemy sobie zrobić same. Wzięłam koleżanki takie trochę zgrywuski. Powiedziałam im: robimy balet. Miałyśmy ścieżkę dźwiękową z Jeziora łabędziego. Jedna z koleżanek była dzikim łabędziem ubranym na czarno, a my wszystkie na biało. Scenariusz był taki, że my jesteśmy takie piękne i ważne, a ona chce do nas, a my jej nie chcemy. Mnie wypadły przed występem dyski i koleżanka przygotowała mi takie gniazdo, powiedziała: pamiętaj, że jakby coś to sobie usiądziesz. Tylko dwie koleżanki oprócz występujących wiedziały, że coś takiego planujemy. Same przygotowałyśmy stroje. Miałyśmy na twarzach takie maski, spódnice zrobiłyśmy z białej bibułki, na straganie kupiłam białe kalesony. Do tego białe T-shiry i skarpetki. Na próbach to się strasznie zawsze naśmiałyśmy. Zaprosiłyśmy na występ pozostałe koleżanki. Najpierw zaczęły się śmiać, a później stwierdziły, że ładnie nam to wyszło – opowiada Mirosława Woźniak.

Drugi Czerwony Kapturek

Drugim spektaklem był Czerwony Kapturek. – To było tak trochę na wesoło. Kilka osób występowało, a reszta to były drzewa, grzyby, kwiaty. Tak się koleżanki poprzebierały, same porobiły stroje, że byłam zachwycona. I taka śmieszna sytuacja była, bo babcia Czerwonego Kapturka leżała na składanym łóżku, ja byłam myśliwym i kiedy wystrzeliłam, wilk się przestraszył, wpadł na babcię i łóżko się złożyło – mówi. Zamierzały też śpiewać i przebrać się w stylu lat dwudziestych i trzydziestych. Niestety, przeszkodziła pandemia. I teraz to nadrabiają. – Teraz to zrobimy. Dzisiaj wszystkie będą mówiły, jakie mają już stroje. Przygotowały rękawiczki, mają perły, opaski z piórkami na głowę już poszykowały. Same przygotujemy sobie też jedzenie na tę imprezę – mówi.
Czy często się spotykają? – Tak, co najmniej raz w miesiącu albo dwa razy. Teraz takie fajne zajęcia mają tutaj dziewczyny – pilates. Ja nie mogę niestety ćwiczyć, bardzo żałuję tego, bo to są naprawdę bardzo fajne spotkania. Są też robótki ręczne. Z Domu Kultury uczestniczymy w zajęciach komputerowych. Warsztaty potrwają 3 tygodnie. Było tak fajnie, że teraz chcemy nauczyć się troszkę języka angielskiego. Chodzi o takie podstawy, bo często wyjeżdżamy za granicę, to jak pójdziemy do kawiarni, żebyśmy wiedziały jak zamówić sobie kawę i ciastko – mówi prezeska „Babińca”.

Kto może zapisać się do „Babińca – dozwolone od lat 40.”

– My tu już jesteśmy rodziną. Spotykamy się od tylu lat. My jesteśmy głównie z Kleczewa. Jedna koleżanka jest z Budzisławia i jedna z Ostrowąża. Ze trzy osoby mamy też z Konina. Przyjeżdżają, bo chcą. Niektóre należą też do KGW. Kto ma życzenie to przychodzi. Na przykład jedna koleżanka
jak skończyła 40 lat, przyniosła dowód osobisty i mówi: pani Mirko, proszę mnie zapisać, bo skończyłam 40. – śmieje się prezeska. – Na spotkaniach nigdy nie sprawdzam obecności. Bo koleżanki różnie pracują. Chyba że wyjeżdżamy gdzieś, no to już jest coś innego, ale mamy dużo osób takich zaprzyjaźnionych, które tylko czekają na sygnał, że jedziemy do teatru czy wycieczkę i już teraz się dopytują.

Otwarcie 1,5 %