Działają podobnie jak wiele kobiecych stowarzyszeń. Wspólnie obchodzą Dzień Kobiet, Andrzejki, organizują wigilie, zapraszają ciekawych ludzi. I wszystko szczegółowo zapisują w swoich kronikach. Ich wspólnym hobby są wyjazdy do teatrów. – Obejrzałyśmy już chyba wszystko, co tylko możliwe. Jak dzwonię do Teatru Muzycznego w Poznaniu, to pani już mnie poznaje po głosie i mówi, że już obejrzeliśmy wszystko i nic nowego dla was nie ma. Chyba, że takie spektakle jak ktoś przyjeżdża. I w Łodzi jest tak samo. Bo my bardzo lubimy teatr muzyczny – opowiada Mirosława Woźniak.
I przypomina różne wspólne spotkania wskazując zapisy w kronice. – Tutaj mieliśmy spotkanie z panem Lorkiewiczem. No piękne ono było. Zgubiliśmy czas wtedy w ogóle. Siedzieliśmy ze 3 godziny, ponieważ on szkicował dawny Kleczew, więc każdy szukał swojego domu – opowiada prezeska. – Na pierwszą naszą wigilię zaprosiliśmy burmistrza i wiele innych osób. Jeden październikowy wieczór poświęcony był Agnieszce Osieckiej. Graliśmy i śpiewaliśmy jej piosenki. Lipiec i sierpień spędzamy zwykle u koleżanek na działkach. A to nas też ktoś zaprosi na rybkę. Bardzo współpracowałyśmy z biblioteką, więc jak było jej święto to odwiedziłyśmy panie bibliotekarki. Każdego miesiąca coś się dzieje. Staramy się gdzieś pojechać, coś robić. Takie to są nasze wspólne spotkania.
I zaczęły się wycieczki. – W Polsce zwiedziliśmy prawie wszystko. I teraz właśnie dzisiaj będziemy rozmawiały, gdzie pojedziemy. Mamy sprawdzonego przewoźnika i pilota. W Krakowie byliśmy dwa razy. Koleżanki mnie mobilizują do organizacji wyjażdów. W zeszłym roku byliśmy w Wiedniu. Drugi raz wycieczkę zorganizowałam do Wiednia, bo tak im się podobało. W wielu miejscach byłyśmy – Talinie, Rydze, Budapeszcie – wylicza.
– Ja poszłam na emeryturę, a pracowałam wcześniej jako nauczycielka, prowadziłam kółko teatralne, zawsze byłam społecznikiem. Sąsiadka powiedziała, żeby zorganizować jakieś spotkania przy herbacie czy kawie. I to już mi wystarczyło jak ona to podpowiedziała – tłumaczy Mirosława Woźniak. – My pod koniec grudnia ubiegłego roku stałyśmy się stowarzyszeniem. Będziemy mogły starać się o jakieś dodatkowe środki. Teraz przyszło trochę młodych dziewcząt i one tego chciały. Nam starszym wystarczył „Babiniec” bez niczego. My się spotykamy, my się składamy, kupujemy, jeśli coś potrzeba, tutaj pracujemy. Działamy przy Centrum Kultury w Kleczewie, bo to jest nasza siedziba.
Nie dość, że lubią teatr muzyczny to jeszcze… same występują. – Tak. To też mi zostało po kółku teatralnym. Byłyśmy kiedyś w teatrze na operze i jedna koleżanka mówi, ty nas wozisz po operach i teatrach, tylko jeszcze baletu nam brakuje. Jak ona mi to powiedziała, to sobie pomyślałam, że balet, to my możemy sobie zrobić same. Wzięłam koleżanki takie trochę zgrywuski. Powiedziałam im: robimy balet. Miałyśmy ścieżkę dźwiękową z Jeziora łabędziego. Jedna z koleżanek była dzikim łabędziem ubranym na czarno, a my wszystkie na biało. Scenariusz był taki, że my jesteśmy takie piękne i ważne, a ona chce do nas, a my jej nie chcemy. Mnie wypadły przed występem dyski i koleżanka przygotowała mi takie gniazdo, powiedziała: pamiętaj, że jakby coś to sobie usiądziesz. Tylko dwie koleżanki oprócz występujących wiedziały, że coś takiego planujemy. Same przygotowałyśmy stroje. Miałyśmy na twarzach takie maski, spódnice zrobiłyśmy z białej bibułki, na straganie kupiłam białe kalesony. Do tego białe T-shiry i skarpetki. Na próbach to się strasznie zawsze naśmiałyśmy. Zaprosiłyśmy na występ pozostałe koleżanki. Najpierw zaczęły się śmiać, a później stwierdziły, że ładnie nam to wyszło – opowiada Mirosława Woźniak.
Drugim spektaklem był
Czerwony Kapturek. – To było tak trochę
na wesoło. Kilka osób występowało, a reszta to były drzewa, grzyby,
kwiaty. Tak się koleżanki poprzebierały, same porobiły stroje, że byłam
zachwycona. I taka śmieszna sytuacja była, bo babcia Czerwonego Kapturka leżała
na składanym łóżku, ja byłam myśliwym i kiedy wystrzeliłam, wilk się
przestraszył, wpadł na babcię i łóżko się złożyło – mówi. Zamierzały też
śpiewać i przebrać się w stylu lat dwudziestych i trzydziestych. Niestety,
przeszkodziła pandemia. I teraz to nadrabiają. – Teraz to zrobimy. Dzisiaj
wszystkie będą mówiły, jakie mają już stroje. Przygotowały rękawiczki, mają perły,
opaski z piórkami na głowę już poszykowały. Same przygotujemy sobie też
jedzenie na tę imprezę – mówi.
Czy często się spotykają? – Tak, co najmniej raz w miesiącu albo dwa razy. Teraz
takie fajne zajęcia mają tutaj dziewczyny – pilates. Ja nie mogę niestety ćwiczyć,
bardzo żałuję tego, bo to są naprawdę bardzo fajne spotkania. Są też robótki ręczne.
Z Domu Kultury uczestniczymy w zajęciach komputerowych. Warsztaty potrwają 3
tygodnie. Było tak fajnie, że teraz chcemy nauczyć się troszkę języka angielskiego.
Chodzi o takie podstawy, bo często wyjeżdżamy za granicę, to jak pójdziemy do
kawiarni, żebyśmy wiedziały jak zamówić sobie kawę i ciastko – mówi prezeska
„Babińca”.