W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. X
Browar od 4 stycznia 24

Aktualności

Biblioteka w Koninie

2023-04-07 11:47:35

Biblioteka w Koninie

Bez wątpienia gmach biblioteki miejskiej, a wówczas Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, na narożniku placu Zamkowego i ul. Adama Mickiewicza był jednym z najważniejszych w moim dziecięcym i młodzieżowym życiu, bo czytanie książek to od dziecka jedna z moich ulubionych czynności.

Edukacja tak naprawdę zaczyna się w domu rodzinnym, mimowolnie i dobrowolnie wyprzedzając edukację przedszkolną i szkolną. Mój ojciec Jerzy, znany w Koninie filatelista i działacz Polskiego Związku Filatelistów, miał ogromną kolekcję znaczków, a ich zbieraniem zaraził też moją mamę Halinę. Ojciec miał bardzo szeroką wiedzę ogólną, którą realnie docenić mogę dopiero będąc dorosłym, a wspomniana kolekcja znaczków z całego świata i liczne polskie i zagraniczne katalogi filatelistyczne, zwłaszcza katalogi Michel dodatkowo pobudzały do wszechstronnego interesowania się światem - sportem, geografią, biologią i historią. Doskonałym przykładem edukacji historyczno-geograficznej może być klaser ze starymi znaczkami niemieckimi, w tym hitlerowskimi z okresu II Wojny Światowej, a przecież znaczki pocztowe opisywały kiedyś prawie wszystkie dziedziny życia. Dom rodzinny był pełen książek i czasopism, były encyklopedie, atlasy, więc dostęp do wiedzy był bardzo ułatwiony. Korzystali z nich czasami koleżanki i koledzy moi i mojej siostry, bo w tamtych czasach mało kto miał w domu 4-tomową encyklopedię. Moja starsza o 3 lata siostra Małgorzata umiała czytać zanim poszła do szkoły podstawowej, a ja nauczyłem się czytać razem z nią. Skutek był taki, że w wieku 4-5 lat, w Przedszkolu nr 1 „Kosmatek” byłem swego rodzaju lektorem – pani Zielińska, opiekunka mojej grupy przedszkolnej spokojnie mogła nas zostawiać na chwilę samych, ponieważ otoczony wianuszkiem słuchaczy czytałem na głos „Misie” i „Świerszczyki”.

I właśnie będąc przedszkolakiem, byłem bardzo aktywnym czytelnikiem, wypożyczającym książki i komiksy z wypożyczalni dla dzieci i młodzieży biblioteki przy Placu Zamkowym, na długo zanim zostałem jej oficjalnym członkiem, a trwało to kilka lat. Tuż po rozpoczęciu edukacji szkolnej, jako posiadacz legitymacji szkolnej mogłem zostać oficjalnym członkiem biblioteki. Zaprowadził mnie tam ojciec, który razem z siostrą mógł w końcu odetchnąć z ulgą, bo odtąd miałem własne konto i odwiedzałem bibliotekę samodzielnie, a wcześniej zamęczałem ich częstymi wizytami i wypożyczeniami na ich konta biblioteczne. Biblioteka była bardzo dobrze wyposażona, a ja akurat byłem bardzo wymagającym czytelnikiem. Odwiedzałem ją bardzo często, co najmniej 3 razy w tygodniu. Obok przedszkola, biblioteka była więc moja drugą placówką edukacyjną.


Wypożyczalnia dla dzieci i młodzieży mieściła się na parterze budynku nieistniejącej dziś przy placu Zamkowym szkoły talmudycznej. Wtedy nikt tak jej potocznie nie nazywał, mówiło się po prostu biblioteka. Moja babcia Irena Nowak mówiła na ten budynek „bóźnica” lub „szkoła żydowska”, oczywiście nie przy żadnym tam placu Zamkowym, ale przy Garncarskim Rynku. W pierwszych latach lat 80. XX w. ten odcinek zabudowy Starówki nie wyglądał atrakcyjnie – biała synagoga właściwa, tuż za biblioteką, była w opłakanym stanie i zamknięta na cztery spusty, a tuż za nią na zachód stał nieistniejący dziś, ciemno szary, odrapany budynek żydowskiej mykwy mieszczącej wówczas piekarnię „SPOŁEM”. Z kolei działka przeciwległa do Szkoły Talmudycznej była pusta (po rozebranej wcześniej eklektycznej Kamienicy Glubby) i dopiero później powstał tam brzydki budynek z podcieniami, siedziba restauracji z dyskoteką o nazwie „Patent”. Narożnik od strony południowo-zachodniej z dzisiejszą galerią „Zamek”, był zajęty przez niedokończoną budowę, o ile pamiętam Domu Nauczyciela, który jak wiadomo nigdy nie powstał. Z kolei wzdłuż ul. Obrońców Westerplatte, z posesją szkoły talmudycznej sąsiadował dom, w którym mieszkał kantor synagogalny. Był to parterowy dom mieszczański z II poł. XIX w., kryty wysokim dachem naczółkowym. Dziś w tym miejscu stoi całkiem nowy, wyższy o jedną kondygnację budynek.

Wejście główne do biblioteki od strony ul. Obrońców Westerplatte rozczarowywało, bo po odchyleniu grubej, ciężkiej kotary wchodziło się wprost „na ścianę” do poprzecznego, wąskiego korytarza, o szer. ok. 2 metrów, z którego od razu w lewo wchodziło się do wypożyczalni dziecięcej. Na wprost na ścianach wisiały gabloty informacyjne i z treściami okolicznościowymi, a po prawej od wejścia stała kanapa. Za nią było okno, a w narożniku stała lada szatni z przemiłą panią szatniarką Czesławą Waleryszak. Obok szatni była wąska i długa toaleta z maleńkim okienkiem, obok niej były drzwi prowadzące na zaplecze służbowe, w których czasem pojawiał się dyrektor biblioteki pan Roman Sobczak. Całość parteru dopełniały wąskie, skrzypiące schody wiodące na piętro, do wypożyczalni dla dorosłych oraz czytelni naukowej, miejsc dla dzieci i młodzieży właściwie niedostępnych, chyba, że w towarzystwie dorosłych.

Sama wypożyczania była dość ciemna, ponieważ okna budynku nie były szerokie i musiała być doświetlana. Na wprost od wejścia na salę stało biurko bibliotekarki, a po środku było kilka rzędów stolików i krzeseł czytelni, gdzie można było czytać prasę i książki oraz korzystać z księgozbioru zastrzeżonego do użytku na miejscu. Dalej po prawej stały długie regały z książkami, było ich chyba sześć. Najlepiej pamiętam, gdzie stały i leżały komiksy – znajdowały się na pierwszym regale po prawej od wejścia, od strony ściany. Zapamiętałem także niektóre panie bibliotekarki: Marię Zelek, Jolantę Kaczyńską, Renatę Kowalską i Renatę Wojciechowską, które pracują w bibliotece do dziś, ale dziś to Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej z główną siedzibą przy ul. Dworcowej 13.

Mimo, że już od przedszkola dobrze znałem parterową część budynku biblioteki czyli szkoły talmudycznej, ciągle był on miejscem tajemniczym. Jego wystrój wewnętrzny był całkowicie współczesny, ale wygląd zewnętrzny wzbudzał spore zaciekawienie. Szczególnie ciekawiło drugie wejście od strony Synagogi. Byłem tam wtedy kilka razy, za drzwiami znajdowała się ciemna, ponura klatka schodowa z korytarzem na parterze i schodami wiodącymi na piętro budynku. Znajdowało się tam zaplecze biblioteki i to w tamtych pomieszczeniach rezydował dyrektor biblioteki.

Do Szkoły Podstawowej nr 1 im. Zofii Urbanowskiej poszedłem nieźle oczytany w Koziołku Matołku, Kwapiszonie, Guciu i Cezarze, baśniach Andersena, braci Grimm i Jana Brzechwy, klechdach domowych, śląskich, serii „Poczytaj mi mamo” i innych. W I, II, III klasie oprócz lektur, czytałem też przygody Mikołajka, które znałem wręcz na pamięć, podobnie jak Muminki, a także przygody Pana Kleksa, prof. Baltazara Gąbki, Ferdynanda Wspaniałego i inne. W II klasie przeczytałem w całości „Iliadę” i „Odyseję”, a „Mity Greckie” autorstwa Wandy Markowskiej także znałem prawie na pamięć. Dziś mogę się śmiać, że znałem mity greckie równie doskonale, jak mój dziadek Stefan Małolepszy dzieła Kraszewskiego, bo na starość najchętniej czytał po kolei Prusa, Sienkiewicza i Kraszewskiego. W III klasie szkoły podstawowej dopadłem „Pamiętniki żołnierzy Baonu „Zośka” – cegłę, która stała na półce z adnotacją szkolną dla ojca za dobre wyniki w nauce. Była to wersja okrojona tej książki, ale zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Odtąd powoli przechodziłem do nieco poważniejszych pozycji, przygodowych i historycznych. Walery Przyborowski, Karol May, James Curwood, Alfred Szklarski, Zbigniew Nienacki, Edmund Niziurski, Adam Bahdaj, Ewa Lach, Krystyna Boglar, Marta Tomaszewska, Jerzy Szczygieł, Cezary Leżeński i jeszcze wielu innych to ulubieni autorzy książek, moi i moich rówieśników. Komiksy z przygodami takich bohaterów jak: Tytus, Romek i A’Tomek, Kajko i Kokosz, Gucek i Roch, Jonek, Jonka i Kleks oraz serie: Kapitan Żbik, Kapitan Kloss, Pilot Śmigłowca, Podziemny Front i król komiksu – miesięcznik „Relax” (w moich czasach już tylko używane z antykwariatu), były tym, co mnie i wielu moich rówieśników wręcz elektryzowało. Wśród gazet szczególnie nostalgicznie wspominam mój ulubiony „Świat Młodych”, a także „Płomyczek” i „Płomyk”. Było jeszcze coś - małe książeczki z żółtym znaczkiem z głową drapieżnika, czyli tomiki wojenne z serii „Tygrys”, czytałem je z zapartym tchem i nadal mam sporą kolekcję tych najstarszych wydań. Książki wspomnianych autorów, komiksy i gazety w większości pochodziły z biblioteki na narożniku Placu Zamkowego, a dziś mam je prawie wszystkie jako kolekcję w domowej bibliotece, najczęściej z sygnaturami antykwariatu na tylnej stronie okładki. Przeżyły kilka przeprowadzek, zajmują sporo miejsca, ale nigdy ich się nie pozbędę.

Tomasz Andrzej Nowak