10 maja to dzień, w którym mieliśmy wybierać prezydenta RP spośród dziesięciu zgłoszonych kandydatów. Ale głosowania nie ma, do czego przyczyniła się epidemia koronawirusa. Rząd miał pomysł na wybory korespondencyjne, ale eksperci od początku podkreślali, że nie będą one konstytucyjne. Kiedy zatem zagłosujemy?
W lutym marszałek Sejmu Elżbieta Witek zarządziła termin wyborów na 10 maja. Ruszyły przygotowania i kampania, ale po drodze pojawił się koronawirus. Od początku ogłoszenia stanu epidemii w kraju pojawiły się opinie, że głosowanie nie będzie mogło się odbyć, bo nie będzie bezpieczne dla obywateli. Rządzący jednak parli do wyborów za wszelką cenę, choć opozycja wzywała do ogłoszenia stanu klęski żywiołowej, co pozwoliłoby na ich przełożenie zgodnie z konstytucją.
Potem rządzący wymyślili wybory korespondencyjne, ale eksperci także mieli wątpliwości, czy będą konstytucyjne, m.in. dlatego, że od ich organizacji w połowie kwietnia odsunięto Państwową Komisję Wyborczą, przyjętą przez Sejm ustawą. O tym, że wyborów 10 maja nie da się przeprowadzić, PKW już wcześniej informowała w specjalnym oświadczeniu. Jej przewodniczący Sylwester Marciniak wskazywał na prawne i organizacyjne nieprawidłowości. Eksperci podkreślają, że zmiana daty głosowania jest zapisana w konstytucji wyłącznie w sytuacji wprowadzenia stanu nadzwyczajnego lub klęski żywiołowej, czego rząd do tej pory nie zrobił.
Ostatecznie żaden lokal wyborczy się dzisiaj nie otworzył, a także żaden obywatel nie otrzymał tak zwanego pakietu wyborczego do głosowania korespondencyjnego. Nie ma także ciszy wyborczej. Nie wiadomo również, kiedy w końcu zagłosujemy. A kadencja obecnego prezydenta kończy się na początku sierpnia.