Nie spodziewam się, że w przyszłorocznych wyborach
prezydenckich w Polsce wystartują wiekowi kandydaci, jak obecnie w Stanach
Zjednoczonych. U nas, po przemianach ustrojowych, rządzi młode pokolenie. I tak
prawdopodobnie będzie teraz.
Pewnymi kandydatami wydają się Rafał Trzaskowski z PO i Szymon Hołownia
od Hołowni. PSL raczej nikogo nie wystawi, pamiętając swoje słabe wyniki. Po
głosowaniu w sprawie aborcji, mogłoby być jeszcze gorzej.
Odmelduje się Konfederacja. U nas, w strukturach
samorządowych, nie ma ani jednego przedstawiciela, ale do Brukseli pojechała
kłodawianka.
Jeśli Lewica się jakoś ogarnie to też wysunie swojego
reprezentanta, albo reprezentantkę. Na pewno zazdrości wyników wyborczych
Partii Pracy w Wielkiej Brytanii i francuskiej lewicy.
W Warszawie, w buty kandydata na prezydenta, ubiera się też
Donalda Tuska, aby premierem mógł zostać Władysław Kosiniak-Kamysz, albo Waldemar Pawlak. Czy po
rozłamie, może chwilowym, w koalicji, jest to w ogóle możliwe?
W stolicy rozdaje się karty, ale głosuje na prowincji. Tutaj
oceniać się będzie, czy obecny rząd jest skuteczny. I odpowiedź nie jest
jednoznacznie pozytywna. W Koninie agitatorów PO wyborcy zapytają: czy most nad Wartą
zostanie naprawiony, usunie się śmietnisko zagrażające miastu, ludzie znajdą
pracę, chociażby przy budowie elektrowni atomowej?
Odpowiedzi muszą być „tak” lub „nie”. Nie ma trzeciej drogi…